Pewnie sporo oglądających kontynuację wspaniałego, pierwszego sezonu zadaje sobie to pytanie. Nic dziwnego, też sobie je zadawałam. I wbrew burzliwej dyskusji na fb, wcale nie uważam, że to wina widzów. Po prostu scenarzyści dali dupy. Akcja była tak rozwalona, że nie sposób było tego sensownie ogarnąć. Oczywiście, finał jest najlepszy, co moim zdaniem wynika tylko i wyłącznie z tego, że twórcy kapnęli się, że "O kurczę, został nam ostatni odcinek, teraz musimy wszystko tam upchnąć!". I upchnęli.
Finał obejrzałam przedwczoraj. Musiałam trochę nad nim pomyśleć i trochę go przetrawić. I znowu wkurzam się na siebie, że ciągnie mnie do tych kolejnych sezonów jak muchy do wszelkich smrodów. Tak, drugi sezon True Detective jest smrodem. Podobnie jak ostatnie sezony AHS czy Hannibala.
W wielkim skrócie sezon drugi ma wyjaśnić tajemniczą śmierć Bena Caspere, city-plannera miasta Vinci (stan Kalifornia). Kto go zabił, dlaczego, i czy za jego śmiercią kryje się jakaś grubsza akcja? Na te i inne pytania ma nam odpowiedzieć "przeklęta" trójka przedstawicieli prawa - Velcoro/Farrell, który jest życiowym nieudacznikiem, alkoholikiem i generalnie człowiekiem, który swoje życie sprowadził do zemsty na człowieku, który skrzywdził jego żonę, Bezzerides/McAdams, której siostra jest dziwką, ojciec guru sekty, a ona sama jako dziewczynka została porwana przez innego ziomka w sekcie, czym z jednej strony się brzydzi, a z drugiej całkiem jej się to podobało, w związku z czym jest naznaczona przesraną egzystencją, no i Woodrugh/Kitsch, który jest kryptogejem i męczą go koszmary z Iraku. Brzmi fantastycznie, prawda?
Są niebieskie diamenty, są przekręty z ziemią, są nielegalne orgie, a w tym wszystkim gęsto taplają się przedstawiciele miasta, policji itp. W wyniku zamieszania z niebieskimi diamentami, pewna para zostaje poddana egzekucji. Para miała dwójkę dzieci, Lena i Laurę. Osierocone rodzeństwo nie miało łatwego życia, Leonard utknął w domu dziecka, zaś Laura po kilku przejściach adopcyjnych, w wieku 16 lat trafiła na ulicę, gdzie parała się najstarszym zawodem świata. I tak to Laura w swoim "prostytucyjnym" światku pewnego razu zostaje przedstawiona Chessani i Caspere, w którym rozpoznaje mordercę swoich rodziców.
Len znajduje siostrę w apartamencie Caspere i postanawia ciut go potorturować, żeby wyciągnąć z niego informacje o miejscu ukrycia niebieskich diamentów. A że ciut za bardzo go ponosi, to Caspere umiera. Za mało telenoweli brazylijskiej? Proszę bardzo, mówisz, masz - okazuje się, że matka rodzeństwa była bliską przyjaciółką Caspere i tak mocno się z nim zaprzyjaźniła, że aż został biologicznym ojcem jej dzieci. Tak, Ben był tatkiem Laury i Lena.
A co z naszą wspaniałą trójką? Kolejna odsłona telenoweli brazylijskiej, Woodrugh ma dziecko w drodze, ale ginie, Bezzerides kocha Velcoro i ucieka do Wenezueli, gdzie ma dotrzeć również Velcoro, ale niestety, nie udaje mu się. W ostatniej scenie widzimy, jak w Wenezueli Bezzerides przekazuje jakiemuś dziennikarzowi dowody przekrętów, a potem bierze na ręce syna (tak, to owoc miłości Bezzerides-Velcoro) i wraz z żoną Franka (typka od ciemnych interesów, z którym współpracował Velcoro) i jej ochroniarzem uciekają.
W całym sezonie najbardziej podobał mi się mafiozo Semyon/Vaughn. Jego ostatnia scena, mimo że uważam, że w zasadzie pojawia się w finale totalnie z dupy, robi wrażenie. Pustynny klimacik, żar, krew i sępy - strzał w 10! Najmniej podobał mi się Velcoro/Farrell, ale to raczej wynika z mojej ogólnej niechęci do tego aktora.
Reasumując, może historia nie byłaby takim smrodem, gdyby nie fakt, że jest to drugi sezon True Detective, a kto oglądał sezon pierwszy, ten wie, że to było serialowe arcydzieło. No cóż, pierwszym sezonem postawili poprzeczkę tak wysoko, że teraz bez względu na to, jak bardzo by się gimnastykowali, nie zdołają jej już przeskoczyć.
Są niebieskie diamenty, są przekręty z ziemią, są nielegalne orgie, a w tym wszystkim gęsto taplają się przedstawiciele miasta, policji itp. W wyniku zamieszania z niebieskimi diamentami, pewna para zostaje poddana egzekucji. Para miała dwójkę dzieci, Lena i Laurę. Osierocone rodzeństwo nie miało łatwego życia, Leonard utknął w domu dziecka, zaś Laura po kilku przejściach adopcyjnych, w wieku 16 lat trafiła na ulicę, gdzie parała się najstarszym zawodem świata. I tak to Laura w swoim "prostytucyjnym" światku pewnego razu zostaje przedstawiona Chessani i Caspere, w którym rozpoznaje mordercę swoich rodziców.
Len znajduje siostrę w apartamencie Caspere i postanawia ciut go potorturować, żeby wyciągnąć z niego informacje o miejscu ukrycia niebieskich diamentów. A że ciut za bardzo go ponosi, to Caspere umiera. Za mało telenoweli brazylijskiej? Proszę bardzo, mówisz, masz - okazuje się, że matka rodzeństwa była bliską przyjaciółką Caspere i tak mocno się z nim zaprzyjaźniła, że aż został biologicznym ojcem jej dzieci. Tak, Ben był tatkiem Laury i Lena.
A co z naszą wspaniałą trójką? Kolejna odsłona telenoweli brazylijskiej, Woodrugh ma dziecko w drodze, ale ginie, Bezzerides kocha Velcoro i ucieka do Wenezueli, gdzie ma dotrzeć również Velcoro, ale niestety, nie udaje mu się. W ostatniej scenie widzimy, jak w Wenezueli Bezzerides przekazuje jakiemuś dziennikarzowi dowody przekrętów, a potem bierze na ręce syna (tak, to owoc miłości Bezzerides-Velcoro) i wraz z żoną Franka (typka od ciemnych interesów, z którym współpracował Velcoro) i jej ochroniarzem uciekają.
W całym sezonie najbardziej podobał mi się mafiozo Semyon/Vaughn. Jego ostatnia scena, mimo że uważam, że w zasadzie pojawia się w finale totalnie z dupy, robi wrażenie. Pustynny klimacik, żar, krew i sępy - strzał w 10! Najmniej podobał mi się Velcoro/Farrell, ale to raczej wynika z mojej ogólnej niechęci do tego aktora.
Reasumując, może historia nie byłaby takim smrodem, gdyby nie fakt, że jest to drugi sezon True Detective, a kto oglądał sezon pierwszy, ten wie, że to było serialowe arcydzieło. No cóż, pierwszym sezonem postawili poprzeczkę tak wysoko, że teraz bez względu na to, jak bardzo by się gimnastykowali, nie zdołają jej już przeskoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz