Mam pracę, którą uwielbiam. Dobrze się tu czuję, wiem, że mogę się rozwijać, wychodzić z inicjatywą. Oczywiście, aspekt, który czasem przysłania mi te wszystkie wspaniałości, to zarobki. Umówmy się, praca w kulturze nie jest dobrze płatną pracą. W zasadzie traktowana jest raczej jako misja niż praca per se, więc wszelkie żale na zarobki spotykają się z głośnym i wyraźnym hejtem. Małopolska zmobilizowała się do działania i powstała akcja Dziady Kultury. Co mnie tak zafascynowało na polskim rynku pracy, że stwierdziłam, że o tym napiszę?
Ano trafiłam na ogłoszenie. Praca w kulturze. Dokładniej w Gminnym Ośrodku Kultury. Szukają animatora, czyli człowieka od tańca i różańca. Praca na zastępstwo, głównie popołudnia i weekendy, zajęcia z oseskami, dziećmi i dorosłymi, obsługa imprez, wernisaży i innych gminnych atrakcji. Wymagania: wykształcenie wyższe (kierunkowe), dyspozycyjność, doświadczenie, rzetelność, umiejętności interpersonalne, umiejętności pedagogiczne, plastyczne i rękodzielnicze (przy których znajdziemy wzmiankę, że doświadczenie w ceramice na propsie), niekaralność, brak chorób uniemożliwiających pracę na w/w stanowisku, zaangażowanie, samodzielność, chęć uczenia się, prawko i... własny samochód.
No i dobra. Jest fajnie. Dużo do zrobienia. Nie wiem, jak wy, ale ja, kiedy trafiam na ogłoszenia o pracę, to zawsze porównuję sobie "na oko" kategorie "wymagamy" i "oferujemy". I powiem wam, że w przypadku, kiedy "oferujemy" stanowi objętościowo 1/4 "wymagamy", to nie wróży to niczego dobrego.
Już nie będę wnikać, czy w tej konkretnej ofercie szukają jelenia. Chodzi mi o ogólną tendencję wśród tzw. rekruterów. Po pierwsze, nie potrafisz pisać poprawnie, daj komuś innemu, żeby napisał. Po drugie, kandydata chcesz prześwietlić rentgenem, ale o firmie nie piszesz - dajesz znać, że coś ukrywasz. Zazwyczaj coś niefajnego. Po trzecie, główną funkcją pracy są zarobki. Szok, co nie? Po czwarte, "ciekawą i nietuzinkową przygodą" człowiek się nie naje i nie opłaci rachunków. Po piąte, pisanie listów motywacyjnych na niektóre stanowiska jest poniżaniem człowieka.
Polskie oferty najzwyczajniej w świecie wkurwiają mnie stosunkiem do zarobków. Raczej nie podają ich w samym ogłoszeniu, co też jest do bani, no chyba, że wracamy do "po drugie". W krainie mlekiem i miodem płynącej, zwanej powszechnie w Polsce "zagranicą", zarobki podaje się w skali roku. Można? No i jeszcze jedno zarobkowe gówno, które powinno być napiętnowane, a nie jest, bo jest na porządku dziennym. Magiczne pytanie - Ile chciałby/chciałaby pan/pani zarabiać? W eufemistycznej wersji - Jakie zarobki satysfakcjonowałyby pana/panią? To pytanie jest jawnym robieniem z kandydata debila. Oczywiście, co sprytniejszy walnie najpierw pytaniem o zarobki poprzednika/współpracowników, na które niekoniecznie uzyska odpowiedź. Chodzi o jedno, dalej tkwimy w ściśle tajnych informacjach.
Chcesz być szanowany, szanuj innych.