Nie znoszę podróżować. Zwłaszcza w obrębie Polski. Do szału doprowadza mnie prawie wszystko. Nastrój podkręca melodia w uszach, której słowa idealnie wpasowują się w mój stan: Everything makes me furious, everything makes me "why?". Podróż zawsze jest dla mnie nie lada wyzwaniem. I pomijam tu chorobę lokomocyjną, która polega na permanentnym stanie omdlenia połączonym z niemiłosiernym bólem głowy. Wolałabym wersję wymiotującą, bo jakoś tak mam wrażenie, że po zwymiotowaniu całej tej niewygodnej podróży następuje błogi spokój. A tak męczą mnie nerwicowe skurcze, twarz oblewają lodowate poty i czuję, że gdy tylko spróbuję wstać, pogorszę swój stan. Stresuje mnie otoczenie. Przede mną, oprócz ładnej informacji o nowych, wakacyjnych połączeniach (jest luty), znajduje się ogromna ulotka?/tablica informacyjna pt. "Przypomnienie zachowań na wypadek pandemii grypy". Nie wiem, jak mam to rozumieć? Chyba jako preludium do ataku paniki.
Naprzeciwko mnie siedzą dwie starsze panie. Jedna za drugą, ponieważ siedzenie razem najwyraźniej ograniczałoby komfort podróży obu pań. Obie mają na głowach urocze berety (naprawdę uważam, że berety z antenką są fenomenalne i sama taki nabyłam), a na nogach obuwie oscylujące pomiędzy kozakami a śniegowcami. Ciężko jednoznacznie orzec jakie to właściwie są buty. I tak sobie siedzą i rozmawiają. Krzycząc, bo przecież jedna siedzi tyłem względem drugiej i kiepsko się słyszą. Apogeum polskości następuje zaraz po starcie, kiedy jedna z pań wyjmuje soczystą kanapkę z salcesonem czy czymś podobnym, w każdym razie o rażącej sile zapachu. Głodna kobieta - niech je, ale czy zasmradzanie pasażerów jest naprawdę konieczne podczas kursu, który wynosi zaledwie 61 km i trwa około godziny? Życie zaskakuje mnie ogromną ilością pytań, na które ciężko znaleźć prawidłową odpowiedź.
W zasadzie kwestia jedzenia jest jedną z 5 podstawowych, o które się "modlę" przed podróżą. Dotyczą przede wszystkim dłuższych podróży pociągiem.
1. Żeby tylko nikt śmierdzący nie siedział w pobliżu
2. Żeby nikt nie zajął mojego miejsca, bo za każdym razem czuję się idiotycznie tłumacząc, dlaczego w kasie prosiłam o miejsce pod oknem w kierunku jazdy (patrz wyżej - permanentne omdlenie)
3. Żeby nikt nie jadł niczego śmierdzącego (patrz wyżej - niemiłosierny ból głowy), BŁAGAM!
To niestety nie zawsze się udaje i zazwyczaj kiedy już wygodnie usiądę i mówię w duchu "Udało się! Jest ok!", ktoś obok wyciągnie sałatkę śledziową...
4. Żebym nie napotkała w przedziale alkoholików, dzieci-małp wiszących w połowie za oknem lub na półce bagażowej, zakonnic, zagubionych, niepoinformowanych itp.
5. Żeby pociąg nie trafił na watahę dzików, żeby nie chciało mi się siku i inne drobniejsze niedogodności
Z niecierpliwością czekam na teleportację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz