Tak się cudownie składa, że bardzo lubię czytać. Nie wszystko, jestem dość wybredna w życiu, książki nie są żadnym wyjątkiem. Z reguły nie ulegam również efektowi tłumu i nie czytuję tego, co jest "trendi". Jak wyszukuję sobie nowe czytanki? Jestem klasycznym babsztylem-sroką. No i jak na klasycznego babsztyla przystało, uwielbiam promocje i wyprzedaże. Jak znajduję książkę za 4zł, a na jej odwrocie akcja zapowiada się nieźle, to nie zastanawiam się dłużej niż 13 sekund. Ale to nie zdarza się często. Raczej to przemyślane (chociaż odrobinkę) wybory. Inne tropy to recenzje, listy typu "top pincet książek, które musisz znać!", z polecenia znajomych, wytropione po gatunku, autorze itp.
Lubię polować na swoje perełki na allegro, ponieważ nie godzę się na otaczającą mnie rzeczywistość, w której książki kosztują 40zł i więcej. Ja przepraszam, ale to jest chore, kiedy ludzie mają na przeżycie nieco ponad tysiąc. Cudownym odkryciem ubiegłego roku jest dla mnie księgarnia, której nazwy aktualnie nie pamiętam. Chyba ma "TAK" w nazwie. Ważne, że wiem, gdzie znajduje się w Olsztynie. Są tam naprawdę genialne ceny książek. A i tytuły można znaleźć niezłe, w tym "Middlesex" J. Eugenidesa, którą już kiedyś miałam, ale na studiach pożyczyłam koleżance i mimo moich kilku próśb i ponagleń książka do mnie nigdy nie wróciła. Dlatego nienawidzę pożyczać książek. Szukałam jej potem wielokrotnie, bez skutku, aż tu nagle, całkiem przypadkiem przy świątecznych zakupach taka niespodzianka!
W styczniu udało mi się zaliczyć 3 pozycje, może dużo, może mało, pewnie zależy dla kogo... Po powtórnym przeczytaniu poprzedniego zdania, uważam, że jest ono co najmniej dziwne. W każdym razie... Czytanki styczniowe to w zasadzie 2 prezenty i 1 łup z allegro.
Po zakończeniu studiów i perturbacjach związanych z przyszłością mego żywota, postanowiłam porzucić, przynajmniej na jakiś czas, lektury filozoficzne. Na pewno do nich wrócę, nie mówię też, że całkowicie je wykluczyłam czy spaliłam na stosie. Teraz jednak wolę oddawać się z przyjemnością swojej kryminalnej miłości. I tak oto zaczynamy od pierwszego kryminaliszcza, czyli "Miodowej pułapki" popełnionej przez Unni Lindell.
Jest to świąteczny prezent od Pana S. Autorka nie była mi wcześniej znana. Z notki biograficznej dowiadujemy się, że Pani Lindell jest norweską dziennikarką i pisarką, która zadebiutowała powieścią dla młodzieży, następnie dla tejże grupy wiekowej stworzyła ich jeszcze ponad 20. Powiem szczerze, że po tej informacji, będąc w księgarni, odłożyłabym książkę tam, gdzie jej miejsce. Nie od razu do piekła, najpierw na półkę. Wprawdzie w notce znajduje się również informacja o wielokrotnym nagradzaniu autorki, w tym za powieść kryminalną, ale to już nie zdołało uratować mojego pierwszego wrażenia. Pan S. sam się przyznał, że upewniał się u obsługi księgarni, czy przypadkiem nie jest to książka dla młodzieży.
Jak chcesz wyjść na przeintelektualizowanego przemądrzalca albo przynajmniej pragniesz wyglądać w oczach czytelnika inteligentniej, to walnij sobie na początek jakiś cytat. Tak mi powiedzieli na studiach. I proszę, zaczynamy od cytatu. Nie byle jakiego, bo jednej z moich ulubionych pisarek/poetek, Sylvii Plath. Historia kręci się wokół wrednej staruszki, Very, morderstwa młodej Łotyszki oraz zaginięcia pewnego chłopca. Pozornie śmierć dziewczyny i zniknięcie chłopca nic nie łączy, jednak na wierzch co i rusz wypływają nowe fakty, które obie sprawy sprowadzają do jednego punktu. Książkę czyta się szybko i dość przyjemnie, ja skończyłam w 2 dni. Nie będę się jakoś specjalnie rozwodzić, powiem tylko, że według mnie to kryminał dla mało wymagających czytelników. Mam wrażenie, że historię można było opowiedzieć ciekawiej.
Druga pozycja to prezent od mamy. Wybrany przeze mnie, co sugeruje, że jednak czasem efektowi fali ulegam. Jest jakiś szał na Jo Nesbo. Gdzieś wyczytałam, że tym, którzy pokochali trylogię Stiega Larssona, książki tego autora na pewno się spodobają. I to właśnie to stwierdzenie popchnęło mnie w ramiona Nesbo. "Millenium" uwielbiam, czytałam kilkukrotnie, obejrzałam szwedzkie ekranizacje, cudo!
Gorzej z "Człowiekiem nietoperzem" Jo Nesbo. Cykl powieści kryminalnych z komisarzem Harrym Hole liczy sobie 10 tytułów, a ja postanowiłam zacząć od pierwszego z listy. Samo nazwisko komisarza jest dosyć zabawne, już na początku dowiemy się, że nie czyta się go jak "dziura", tylko jak "święty". Historia opowiada przybycie komisarza do Sydney w celu wyjaśnienia morderstwa jego rodaczki. Istnieje podejrzenie, że zamordowana mogła być ofiarą seryjnego mordercy. Ciągnie się to wszystko jak flaki z olejem, przez tydzień męczyłam tę książkę. Może Australia nie przypadła mi szczególnie do gustu. Wylew i przesyt prostytutek, narkotyków, queerów i innych był strasznie męczący. - SPOILER ALERT -
A na koniec mordercę pożera...stwór z głębin. W tym momencie najodpowiedniejsze będzie zadanie sobie pytania -->
klik Jedynym plusem całej książki było kilka nowinek o Aborygenach. Całościowo, generalnie, holistycznie - NUDA. Postaram się dać drugą szansę autorowi, podobno reszta przygód komisarza Dziury jest zdecydowanie lepsza.
Trzecia pozycja, łup z allegro. Po mini researchu na temat twórczości Charlotte Link doszłam do wniosku, że to może być to. Na szczęście pominęłam całkiem przypadkiem istotny fakt pochodzenia autorki. Gdybym wiedziała, że to Niemka, to bym jej nie kupiła. I to nie chodzi o jakieś uprzedzenia skierowane bezpośrednio do Niemców. Dyskwalifikuję wszystko i wszystkich ze względu na głupoty. Staram się unikać na przykład polskich autorów, bo jakoś wygodniej mi się czyta o Tomie i Samie, zamiast o Zdzisławie i Gienku.
"Wielbiciel" Charlotte Link rozpoczyna się od znalezienia przez starsze małżeństwo zwłok brutalnie zamordowanej dziewczyny. W lesie, podczas beztroskiego spaceru. Jednocześnie gdzieś tam sobie w innej rzeczywistości pewna młoda kobieta jest świadkiem samobójstwa innej młodej damy. Oczywiście, głupi nie jesteśmy i od razu wiemy, że te dwie sprawy muszą się jakoś połączyć. I łączą się w sposób naprawdę wyborowy. "Wielbiciel" urzekł mnie głównie za sprawą wnikania w psychikę mordercy. W zasadzie nie jest on żadną tajemnicą, poznajemy go stosunkowo szybko i coraz szybciej poznajemy jego mroczne sekrety. W książce ciągle coś się dzieje, autorka nie daje czytelnikowi wytchnienia. Byłam tak zaczytana, że kiedy w trakcie dostałam smsa padłam prawie na zawał. I właśnie za te emocje czapki z głów dla tej pozycji! W kolejce czeka już na mnie "Obserwator", mam nadzieję, że zdołam upolować coś jeszcze autorstwa Charlotte Link. Standardowo muszę się jeszcze do czegoś przyczepić i będzie to sama okładka. Z daleka wydaje się spoko, jakaś postać w lesie spowitym mgłą. I nagle BACH!
Baba z żółtą torebką... Nie wiem, może nie ma w tym nic dziwnego ani śmiesznego, ale jak to dojrzałam, to nie mogłam przestać się śmiać.
To na tyle. Do następnego!